Szeleszczący spektakl. KONKURSOWA RECENZJA Chicco Teatrzyk Farma

Jeśli szukasz skrótowej recenzji, zapraszam na sam dół wpisu!
Chcesz być na bieżąco? Zapraszam na stronę TULIthlini na facebooku.

Nareszcie! Po zabawnej i w gruncie rzeczy opłacalnej dla mnie pomyłce FP Chicco, dzięki której otrzymałam do zrecenzowania nie jedną, a dwie zabawki (więcej na ten temat w poprzednim wpisie) – ta druga właśnie do mnie dotarła. Nie przedłużając, zapraszam do lektury mojej najnowszej konkursowej recenzji.


Źródło: Materiały producenta.

Teatrzyk to klasyczna zabawka dla dzieci w różnym wieku. W zależności od tego czy przeznaczona została dla maluchów czy też starszaków, do jej produkcji zostają użyte inne materiały, zmienia się też jej wielkość oraz kształt. Postawy są jednak niezmienne. Każdy teatrzyk składać się musi ze sceny – najczęściej takiej, która przesłania choć częściowo ludzkiego uczestnika spektaklu oraz z będących aktorami zabawek. Zabawki te mogą przybierać jedną z kilku postaci – kukiełki (na patyku), pacynki (na palce lub dłonie), marionetki (na linkach lub drucikach) albo jawajki (jej głowa i korpus są poruszane schowaną wewnątrz ręką, a kończyny przytwierdzone do drucików lub kijków).

Teatrzyk farma marki Chicco to propozycja dla dzieci w wieku od 6 miesiąca do 3 roku życia. Kupimy go za około 50 złotych. Zapakowany został w twarde, tekturowe pudełko o wymiarach 30 x 22 x 4 centymetry, wyposażone w duży otwór zajmujący prawie całą powierzchnię frontowej ścianki. Dzięki temu możemy się przyjrzeć zabawce jeszcze przed jej zakupem.

Scenę teatru można bowiem otworzyć nie wyjmując jej z opakowania. Dzięki temu przekonujemy się, że oprócz trzech osobnych elementów widocznych na górze, zestaw zawiera jeszcze dwa małe pluszaki (krowę i kaczkę), umieszczone w schowanej pod skrzydłem sceny kieszonce.

Na pudełku znajduje się garść podstawowych informacji na temat zabawki. Zestaw zawiera w sumie 5 oddzielnych od scenki elementów – 3 z nich to pluszaki z rzepami, o czym za chwilę, a 2 pozostałe to pacynki na palce, mające służyć do odgrywania różnego rodzaju historii. Ma to być również zabawka w rodzaju 2 w 1, w tym przypadku książka oraz teatrzyk, przy czym nie widzę w tej deklaracji większego sensu, bo produkt ani trochę książki nie przypomina (pomijając fakt, że się otwiera). Co prawda książeczki dla maluchów często zawierają jedynie obrazki, chociażby zbiory rysunków dotyczących jakiegoś konkretnego zagadnienia – na przykład zwierzątek, pojazdów, roślin, miejsc, więc może producentowi chodziło o to, że zabawka jest też zbiorem obrazków dotyczących farmy. Bardzo możliwe, zważywszy na to, że pomijając niezależne elementy udało mi się naliczyć tu ponad 20 różnych grafik, które można wskazać i nazwać dziecku podczas zabawy.

„Wrażliwość dotykowa. Dziecko odkrywa i rozpoznaje obiekty dotykając ich. Powierzchnie o zróżnicowanej charakterystyce pomagają mu w identyfikacji świata wokół niego.” – szkoda, że część informacji na opakowaniu, nie jest dostępna w języku polskim.

Materiały, z których został uszyty teatrzyk różnią się pomiędzy sobą wrażeniami dotykowymi. Przód scenki to gładki poliester z ukrytą pod spodem szeleszczącą głośno folią. Wnętrze to mechaty poliester, do którego można przyczepiać elementy z rzepami. Tył to znowu gładki poliester, przy czym już bez folii. Całość została wyłożona sztywną gąbką, aby teatrzyk posiadał słuszną objętość, która pozwala go ustawić w pionie.

„Koordynacja ruchowa. Dziecko rozwija aktywność percepcyjną poprzez manipulację. Dzięki doskonaleniu koordynacji oko-ręka zyskuje poczucie przestrzeni.”

Wszystkie elementy zestawu zostały przytwierdzone do pudełka lub scenki za pomocą plastikowych żyłek z poprzecznymi stoperami, tak więc aby uwolnić zabawkę, należy poprzecinać wszystkie blokujące ją żyłki.

Złożona scenka ma około 18 x 16 centymetrów. Zapinamy ją na jeden bezpieczny, pozbawiony ostrych haczyków rzep. Po rozłożeniu scenka zyskuje szerokość aż 48 centymetrów.

Wnętrze teatrzyku przedstawia wiejski krajobraz z dużym, czerwonym budynkiem gospodarskim w amerykańskim stylu. Dookoła znajdują się drzewa, pola i mały stawik z pałką wodną. Przedstawiony budynek posiada dwa otwory – jeden w miejscu okienka tudzież wejścia na sąsiek, drugi w miejscu drzwi. Drzwi są natomiast dwuskrzydłowe i można je bez problemu otwierać w dowolnym kierunku. Nie da się ich natomiast zostawić otwartych. Nie posiadają żadnych rzepów czy guzików, które mogłyby je przytrzymać, dlatego za każdym razem powracają na swoje miejsce niczym skrzydełka drzwiczek saloonu. Po dokładniejszej inspekcji stwierdziłam, że zostały one bardzo solidnie umieszczone na swoim miejscu – przytwierdzone do tasiemki, tasiemka natomiast wszyta głęboko w środek zabawki. Celowo ciągnęłam za nie mocno, sprawdzając czy nie da się ich może w jakiś sposób wyrwać. Są jednak nie do zdarcia.

Tył teatrzyku oferuje nam swoistą teleportację. Przedstawiono na nim znany nam już krajobraz, za to w oddaleniu, dzięki czemu czujemy się tak, jakby ktoś kopnął nas z miejsca, w którym staliśmy o kilkaset metrów do tyłu, żebyśmy mogli to wszystko jeszcze raz zobaczyć, ale z większej odległości. Dostrzegamy zatem znajomy budynek, a zaraz potem nowości – tajemnicze, wyposażone w drzwiczki i domek drzewko, traktor i gromadkę uśmiechniętych zwierzaków, w tym dwa nowe – konika i pszczółkę.

Oddzielne elementy teatrzyku są duże, miękkie i zadrukowane po obu stronach tym samym wzorem. Pacynki dobrze trzymają się na palcach dzięki luźnej gumce. Co innego elementy z rzepami. Chociaż scenka została wyposażona w specjalny materiał, do którego rzepy powinny się bez problemu przyczepiać, zabawki odpadają od niego, o ile nie przyłoży się ich bardzo mocno lub wręcz nie potrze palcami, by uzyskać lepsze połączenie.

Z jednej strony rozumiem, że jest to prawdopodobnie podyktowane względami bezpieczeństwa oraz chęcią zapobiegnięcia szybkiemu zmechaceniu teatrzyku, z drugiej strony recenzowany przeze mnie poprzednio kotek Chicco posiadał takie same delikatne rzepy i nie zarejestrowałam żadnego problemu związanego z ich mocą.

Kolejna sprawa to nieestetyczne dziurki, które pozostają w pluszakach po ich odcięciu od pudełka. Biorąc pod uwagę materiał, z którego zostały wyprodukowane, dziurki te nie znikną już nigdy, skutecznie szpecąc zabawkę. Czy będzie to przeszkadzało kilkuletnim dzieciom? Odpowiedź brzmi: NIE. Maluchy raczej nie zwrócą na to uwagi a nawet jeśli, to nijak nie popsuje im to zabawy. Jednak szkoda, że producent nie znalazł jakiegoś lepszego sposobu na zapakowanie pluszaków.

Znacznie ważniejszą kwestią jest to czy miękka, wypchana tylko gąbką scenka jest w stanie samodzielnie utrzymać się w pionie, bo od tego właśnie zależy czy cała zabawka spełnia swoją rolę. Po rozłożeniu jej w taki sposób, iż wszystkie jej ścianki znajdują się praktycznie w linii prostej mogę potwierdzić, że stoi ona stabilnie i nie wywraca się. W zależności od podłoża i tego, jaki stawia ono opór, parametr ten będzie ulegał niewielkim zmianom, ale generalnie scenka robi, mówiąc potocznie, swoją robotę.

Jak należy przechowywać całą zabawkę? Początkowo myślałam, że umieszczona na scence kieszonka służy do przetrzymywania wszystkich pięciu pluszaków-aktorów, ale okazało się, że po wepchnięciu ich tam siłą, część z nich po prostu po jakimś czasie wyślizguje się i wypada. Dlatego znacznie lepszym pomysłem jest wkładanie do kieszonki jedynie pacynek, natomiast pluszaki z rzepami muszą być trzymane gdzie indziej, chociażby przyczepione do teatrzyku.

Z tego względu zabawka częściowo nadaje się na spacer czy też w podróż. Możemy ją prać w pralce, więc nawet jeśli się zabrudzi, nie musimy się tym przejmować. O ile zadbamy o to, żeby nie zgubić jej osobnych elementów, biorąc pod uwagę, że nie zajmuje ona dużo miejsca i nie jest też ciężka, może się okazać trafnym wyborem na bliższe i dalsze eskapady.

 

Teatrzyk farma marki Chicco to zabawka estetyczna, pomijając odczepiające się rzepy pluszaków – praktyczna i dobrze zaprojektowana, jest też bezpieczna i przyjazna małym dzieciom. Najbardziej podoba mi się w niej przejście przez drzwiczki, które w mgnieniu oka przenosi nas ze stodoły do tajemnego drzewka. Poza tym teatrzyk nie wyróżnia się niczym szczególnym. Jest to po prostu dobrze ograny klasyk.

Nazwa: Chicco Teatrzyk Farma
Producent: Artsana
Wiek: 0,5-3
Cena: Około 50zł
Opakowanie: Pudełko
Dominujący materiał: Poliester
Baterie: Nie
Efekty dźwiękowe: Nie
Efekty świetlne: Nie

Zalety:
+ wysoka jakość wykonania
+ brak ostrych krawędzi, brak haczykowatych rzepów
+ miły, bezwonny materiał
+ możliwość prania w pralce
+ kilka różnych powierzchni dotykowych
+ stabilnie stojąca scenka teatrzyku
+ klasyczna, znana i lubiana zabawka

Wady:
– pozostające w pluszakach dziurki po żyłkach z opakowania
– rzepy słabo trzymające się powierzchni teatrzyku
– brak kieszonki mieszczącej wszystkie pluszaki

Ocena końcowa: 7/10

Czy recenzja była Twoim zdaniem przydatna i pomogła Ci w wyborze odpowiedniej zabawki? Jeśli tak, zostaw komentarz. Będzie mi niezmiernie milutko, jeśli to zrobisz.

Facebook Comments
Opublikowano Dla niemowląt i małych dzieci, Recenzje | Otagowano , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , | Skomentuj

Klasyka z pomysłem? KONKURSOWA RECENZJA Chicco First Love Kotek Oliver

Jeśli szukasz skrótowej recenzji, zapraszam na sam dół wpisu!
Chcesz być na bieżąco? Zapraszam na stronę TULIthlini na facebooku.

Stało się. Mój recenzencki profesjonalizm sięgnął punktu, który pozwala mi wygrywać konkursy na facebooku. I tak ciężka praca oraz upór doprowadziły mnie do pierwszej recenzji, której postanowiłam nadać miano recenzji konkursowej.

Jakiś czas temu, na polskim FP Chicco pojawił się post z akcją pod tytułem „Szukamy Testerów Nowości”, w którym wygrać można było jedną z kilku zabawek dedykowanych niemowlętom oraz młodszym dzieciom. Przejrzałam listę i żyjąc w pełnej świadomości, że od najbliższej znanej mi dziecinki dzieli mnie wiele, wiele kilometrów, wybrałam z owej listy produkt, który mogłam śmiało przetestować sama. A miał to być rozkładany, miękki teatrzyk z farmą, zwierzętami gospodarskimi, słoneczkiem i chmurką. Akcja zakończyła się, a ja zostałam wybrana jedną z testerek. Wkrótce w moim domu pojawiła się paczuszka, a w niej…

Kotek.

Źródło: Materiały producenta.

Okazało się, że podczas pakowania nagród nastąpiła pomyłka, stąd trafił w moje ręce ten kolorowy, wąsaty pluszak. Chicco przeprosiło i obiecało sprowadzić dla mnie teatrzyk, będę jednak musiała na niego poczekać, ponieważ nadejdzie on do mnie aż z ojczyzny pizzy, pasty i podsuszanej surowej szynki, czyli z Włoch. Kotek został mi ofiarowany w ramach przeprosin za zamieszanie, ale nie byłabym sobą, gdybym nie skorzystała z okazji i nie zrecenzowała również i jego. Zapewne bardzo się nie pomylę, jeśli powiem, że Chicco mogło na taki krok z mojej strony liczyć. Ani je za to karcić, ani chwalić, muszę mu jednak przyznać, że w korespondencji ze mą FP był bardzo profesjonalny.

Przedmiotem recenzji jest zatem maskotka First Love Kotek Oliver marki Chicco, będącej własnością włoskiej firmy Artsana założonej w 1946 roku przez Pietro Cattellego, specjalizującej się głównie w medycynie. Samą markę Chicco zarejestrowano natomiast w 1958 roku.

Pluszak został zapakowany w sporych rozmiarów (21cm x 20 cm x 11 cm) kartonowe pudełko z okienkiem. Uzasadnienia tak solidnego pakunku widzę trzy:

  1. Jest to zabawka przeznaczona dla niemowląt i byłoby wskazane, aby w sklepie nie obmacywał jej kto popadnie.
  2. W maskotce znajduje się plastikowe serduszko, które można bez większych problemów wyjąć i ukraść.
  3. Takie pudełko łatwo jest owinąć papierem prezentowym i komuś podarować.

Opakowanie zawiera również garść informacji. Część z nich dostępna jest tylko w języku angielskim czy włoskim, część w innych językach w tym polskim. Informacje dublują się jednak, więc nawet nie znając żadnego języka obcego dowiemy się, że kotek został uszyty z materiału odpowiedniego dla niemowląt, wyposażony w serduszko z możliwością personalizacji (o tym za chwilę), a także jest przystosowany do prania w pralce.

Aby otworzyć pudełko, należy przeciąć lub odkleić taśmę, która blokuje jego górną część. Moje opakowanie odkształciło się nieco podczas transportu. Takie, ze sklepowej półki z pewnością będzie wyglądało lepiej.

Na spodzie pudełka znajduje się bardzo ważne ostrzeżenie. Zabawka powinna być montowana tylko przez osobę dorosłą.

Wyciągnięty z opakowania kotek nie jest jeszcze gotowy do zabawy. Jego szyję opasa plastikowy ściągacz, który może zostać usunięty jedynie za pomocą noża lub nożyczek. Wewnątrz pudełka znajduje się także ulotka z danymi producenta oraz rozkładana instrukcja obsługi. Zawarte w niej ostrzeżenia mogą budzić niepokój, ponieważ źle użytkowana zabawka może doprowadzić do uduszenia. Jak źle trzeba ją rzeczywiście użytkować, aby do czegoś podobnego doszło – za moment.

Prawdziwy kotek Oliver jest znacznie ładniejszy niż prezentowany na opakowaniu oraz stronie internetowej prototyp zabawki. Jego oczka są większe, a lewa łapka i tęczówki mają bardziej limonkowy, współgrający z serduszkiem kolor. Pluszak ma około 24 centymetrów wysokości wraz z nóżkami oraz uszkami i około 14 centymetrów szerokości.  Jest to płaski, dwuwymiarowy typ maskotki, która pozbawiona jest „konkretnego” boku. Co istotne, nawet tuż po wyjęciu z pudełka, nie wydawała ona żadnego zapachu. Żadnej nuty plastiku czy farby. Dopiero po mocnym wciśnięciu weń nosa można poczuć delikatny, czysty poliester.

Elementy takie jak oczy, brwi, nosek, pyszczek i wąsy zostały naszyte na twarzy kotka, co wyklucza ryzyko oderwania się guziczka czy szkiełka i zranienia się nim bądź też zadławienia. Nie jest to żadna nowość ani ukłon ze strony producenta – produkty przeznaczone dla małych dzieci muszą być wykonane w ten sposób, inaczej nie zostałyby dopuszczone do obrotu, przynajmniej na terenie Unii Europejskiej. Z wszytej kotkowi metki dowiadujemy się, że został od wykonany w 100% z poliestru, miejscem, z którego pochodzi są Chiny i że należy go prać w pralce w 30 stopniach, nie chlorować, nie suszyć mechanicznie, nie prasować i nie bielić.

Z tyłu kotek posiada rzep, który pozwala nam się dostać do ukrytego wewnątrz maskotki serduszka. Rzep ów został dostosowany do potrzeb małych dzieci. Jest on pozbawiony ostrej, haczykowatej części, która mogłaby podrapać nieostrożnego malca. Zamiast niej został użyty miękki, delikatny materiał. Po rozpięciu rzepa musimy sięgnąć wgłąb kotka i wyciągnąć z niego plastikowy moduł. Na tym jednak nie koniec. Moduł został dodatkowo wpięty w ciało maskotki drugim, podłużnym rzepem. Żeby w ogóle spróbować wyjąć moduł, musimy najpierw odpiąć ten rzep, a następnie wypchnąć serduszko, co wymaga sporej siły, ponieważ blokują go dwie grube, wypchane poliestrem ściany materiału.

Pluszak należy do serii zabawek First Love. Zabawki te charakteryzują się ujednoliconą stylistyką oraz dołączanymi do nich plastikowymi serduszkami z grzechotką w środku. W serii prócz kotka znajdziemy również laleczkę Emily, owieczkę Lily (ze światłem i dźwiękiem), króliczka Fluffy (z pozytywką) oraz pieska Charliego, który może służyć również jako kocyk. Ale na czym tak właściwie polega tak właściwie cała ta zabawa z serduszkiem?

Na opakowaniu znajdujemy informację, że wnętrze zabawki możemy uzupełnić dzwoneczkiem z naszyjnika ciążowego. Znając się co nieco na praktykach marketingowych firm, które chcąc uzależnić od siebie klienta, tworzą całe serie a nawet marki oparte na produktach działających w pełni tylko w ramach danego systemu, zaczęłam przeczesywać internet w poszukiwaniu czegoś, co można by zidentyfikować jako naszyjnik ciążowy marki Chicco. Szukałam, szukałam, ale niczego nie znalazłam. Czyżby zatem moduł z serduszkiem był naszyjnikiem samym w sobie? Wyjęłam go, przewiązałam i powiesiłam sobie na szyi. Nie… To chyba nie to, bo plastikowy moduł jest zdecydowanie zbyt ciężki, aby nosić go w ten sposób.

Zamknięta zaś w serduszku grzechotka to zwykła kulka, bez jakiegokolwiek zaczepu. Poszperałam więc jeszcze trochę i chyba znalazłam. Naszyjnik ciążowy, dzwoneczek ciążowy, bądź bola. Jest to pochodzący z Meksyku wynalazek – mały dzwoneczek noszony przez ciężarne kobiety w okresie prenatalnym i postnatalnym. W założeniu dziecko ma słyszeć jego dźwięk jeszcze przed swoimi narodzinami, a następnie kojarzyć go z bezpieczeństwem i spokojem. Porównując orientacyjną wielkość takiego wisiorka na zdjęciach, podejrzewam, że to właśnie on powinien się docelowo znaleźć w serduszku i to właśnie na tym ma polegać jego personalizacja. Ciekawe, że Chicco pomyślało o czymś takim i wcale nie próbuje (przynajmniej na razie) oferować klientom swojej własnej Chicco-boli.

Czy taki dzwoneczek rzeczywiście działa to inna sprawa. Przy okazji pisania tej recenzji słyszę o nim po raz pierwszy, ale to, że dzieci w łonie matki mogą słyszeć pochodzące z zewnątrz dźwięki stanowi niezaprzeczalny naukowy fakt. Powracając do serduszka – zamknięta w nim grzechotka stanowi najgroźniejszy (bo jeden z najmniejszych) element w całej zabawce. To właśnie ona może zostać połknięta lub stać się przyczyną uduszenia, jeśli dorosły nie dopilnuje poprawnego zamknięcia modułu.

Aby ów moduł zamknąć czy otworzyć potrzeba jednak śrubokręta i kilku chwil porządnego kręcenia. Pomijając, że samo wyciągnięcie serduszka z maskotki to ogromne wyzwanie dla berbecia o małych, słabych rączkach, odkręcenie trzech tycich, głęboko osadzonych w plastiku śrubek jest daleko poza jego możliwościami. Nawet dorosły nie mógłby ich wykręcić bez pomocy odpowiedniego narzędzia.

Uspokajam zatem. Nie ma szans, aby dziecko dało radę sforsować zabezpieczenie, jakie stanowi limonkowe serduszko. A może mogłoby ono pęknąć pod wpływem upadku? Sprawdziłam i tę możliwość, zrzucając je z wysokości na panele podłogowe. Zastosowany w nim plastik jest bardzo wytrzymały. Jedyne, co udało mi się zrobić, to zdrapać trochę farby z napisu Chicco…

Tym, co zwróciło moją uwagę po wyjęciu modułu z zabawki, było przybrudzenie w wewnętrznej części kotka. Nie mam pojęcia skąd się tam wzięło, ale musiało powstać jeszcze w procesie produkcji.

Oliver nadaje się ponoć do pralki, także zabrudzenie miało szansę szybko zniknąć w metalowym bębnie mojej rodzinnej maszyny. Postanowiłam jednak, że zanim kot tam trafi, musi się najpierw porządnie umorusać. Dlatego właśnie zabrałam go w miejsce, przed którym drży większość maskotek, czyli do pracowni artystycznej – pełnej gliny, szkliw, majolik, farbek i pyłu.

Podczas gdy Oliver siedzi grzecznie w miejskim autobusie, przybliżymy sobie specyfikę jego kolorowych łapek, uszek i ogonka. Jak widać na zdjęciach, zostały one uszyte z różnego rodzaju materiałów. Lewa rączka i prawe uszko to limonkowy i różowy plusz, taki sam jak większość ciała. Prawa rączka i lewe uszko to delikatnie mechaty poliester w białe i pomarańczowe gwiazdki. Prawa nóżka to również mechaty poliester i przynajmniej w moim odczuciu jest on odrobinę bardziej mechaty niż ten w gwiazdki. Lewa nóżka jest wykonana z najbardziej sztywnego, „kurtkowego” poliestru. Natomiast pokryty serduszkami ogonek najbardziej przypomina w dotyku materiał w gwiazdki. Wszystkie poliestrowe części wydają delikatny szelest przy dotknięciu, nie mają one jednak wszytej żadnej dodatkowej folii, jak to w zabawkach tego typu bywa.

Grzechotka również nie jest zbyt głośna. Żeby wydała z siebie potężniejszy, lepiej słyszalny dźwięk, trzeba nią bardzo mocno trząchnąć. Nie postrzegam tego jako wady. Małe dzieci są znacznie bardziej podatne na uszkodzenia słuchu niż dorośli i ich zabawki powinny być stosunkowo ciche, aby ochronić je przed przyszłymi problemami związanymi z niedosłuchem. A i opiekunom podczas spaceru nie będzie się naprzykrzać wywijający pobrzękującym kotkiem berbeć.

Oliver został w pracowni ubrudzony jak należy. Wtarliśmy w niego dwa rodzaje gliny, zostały nawet w niego bezpardonowo wytarte ręce. Po tych zabiegach zawinięto go w torbę i tak kiszącego się we własnym sosie przewieziono z powrotem do domu, gdzie cały dzień oczekiwał na wypranie go w pralce.

Maskotkę postanowiłam wyprać nie w zalecanych 30, a w 40 stopniach, starając się tym samym wczuć w znużonego pod koniec dnia rodzica, dla którego ostatnią rzeczą, jaką ma ochotę robić, jest czytanie wszystkich metek uczepionych ubrań i zabawek. Oliver, po wcześniejszym usunięciu z niego dźwięczącego serduszka, trafił do bębna pralki. Wyszedł z niego w stanie czystym i nienaruszonym. Z kotka sprało się także fabryczne zabrudzenie a fakt, że zabawka jest płaska dodatkowo przyspieszył jej suszenie.

Oliver, maskotka z serii First Love marki Chicco, obiekt mojej pierwszej konkursowej recenzji pomyślnie przeszedł wszystkie standardowe testy, jakie zazwyczaj serwuję sprawdzanym przez siebie zabawkom. Z pewnością jest to pluszak wykonany porządnie, ładnie zaprojektowany i uszyty. Zastosowane w nim materiały są miłe, choć umieszczone w jego wnętrzu serduszko dość wydatnie go utwardza i zastanawiam się czy cała ta gra związana z wkładaniem tam swojego własnego dzwoneczka jest warta frazeologicznej świeczki. W moim odczuciu producent chyba odrobinę przedobrzył, ale rozumiem, że takim zabiegiem chciał się wyróżnić pośród konkurencji. Chociaż ładny, kotek jest w swojej aparycji bardzo typową, standardową maskotką dla niemowląt. Bazowy, łagodny kolor, otoczony jaskrawszymi, bardziej kontrastowymi elementami.

Zabawka jest nieco droższa niż porównywalnej wielkości pluszaki przeznaczone dla dzieci od pierwszego dnia życia, wykonywane przez dobre, godne polecenia firmy (np. GUND, Teddykompanient). Olivera kupimy za około 55 złotych, czyli mniej-więcej 15 złotych drożej niż podobne do niego stworzonka. Rozważając zakup prezentu dla świeżo upieczonego rodzica, kotek nie byłby moim pierwszym wyborem. Jestem pewna, że zainteresowałby mnie znacznie bardziej, gdyby nie posiadał wyjmowanego modułu z serduszkiem, który (jak już pisałam) niepotrzebnie całą zabawkę w moim odczuciu utwardza.

Mimo to, kotek z pewnością należy do zabawek z górnej półki. Bardzo przyjemnie się na niego patrzy, ma przyjacielską minę, jest miły w dotyku i leciutki. Uwzględnia ważne kwestie bezpieczeństwa i może się okazać bardzo dobrym podarunkiem dla kobiet, które zdecydowały się na noszenie boli w okresie ciążowym. Jeśli akurat macie taką koleżankę, Oliver może ją przyjemnie zaskoczyć.

Nazwa: Chicco Frist Love Kotek Oliver
Producent: Artsana
Wiek: 0+
Cena: Około 55zł
Opakowanie: Pudełko
Dominujący materiał: Poliester
Baterie: Nie
Efekty dźwiękowe: Nie
Efekty świetlne: Nie

Zalety:
+ wysoka jakość wykonania
+ brak ostrych krawędzi, brak haczykowatych rzepów
+ miły, bezwonny materiał
+ opakowanie nadające się na prezent
+ wysokie bezpieczeństwo zabawki
+ możliwość umieszczenia w module z serduszkiem dzwonka z naszyjnika ciążowego (tzw. boli)
+ możliwość prania w pralce
+ przyjacielski wygląd maskotki

Wady:
– utwardzenie i usztywnienie kotka poprzez plastikowy moduł
– fabryczne zabrudzenie wewnątrz zabawki

Ocena końcowa: 8/10

Czy recenzja była Twoim zdaniem przydatna i pomogła Ci w wyborze odpowiedniej zabawki? Jeśli tak, zostaw komentarz. Będzie mi niezmiernie milutko, jeśli to zrobisz.

Facebook Comments
Opublikowano Dla niemowląt i małych dzieci, Pluszaki, Recenzje | Otagowano , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , | Skomentuj

Zamiast kanarka? RECENZJA Digibirds Chief (Solo)

Jeśli szukasz skrótowej recenzji, zapraszam na sam dół wpisu!
Chcesz być na bieżąco? Zapraszam na stronę TULIthlini na facebooku.

Po internecie krąży taki oto żart: Do weterynarza przychodzą zatroskani rodzice z zapytaniem, jakie zwierzątko powinni wybrać dla swojej pociechy. Najlepiej, żeby nie było zbyt wymagające – jak najmniej karmienia, czesania, głaskania, wyprowadzania, chorowania i tak dalej. Weterynarz kiwa ze zrozumieniem głową, po czym proponuje rodzicom, żeby podarowali swojemu dziecku kamień.


Źródło: Materiały producenta.

Imitujące zwierzątka zabawki interaktywne to szczególny rodzaj takiego właśnie kamienia. Kamienia naszprycowanego technologią, która ma zadośćuczynić faktowi, że nie jest on prawdziwym kotkiem, pieskiem czy chomikiem. Jak wspomniałam w artykule „Jak (z powodzeniem) kupować zabawki na święta?„, są to zazwyczaj marne zabawki, bo dużo kosztują, a szybko się nudzą ze względu na niewielką ilość posiadanych funkcji oraz trudności jakich przysparzają próby wchodzenia z nimi w interakcje. Nierzadko zmuszenie ich do wykonania jakiegoś polecenia zajmuje mnóstwo czasu i odbiera całą przyjemność, jaką powinno przynosić obcowanie z nimi.

Digibirds są troszkę inne. Przede wszystkim nie kosztują tak wiele. Elektronicznego ptaszka możemy nabyć za około 30-35 złotych i jest to konkurencyjna cena w stosunku do typowych zabawek interaktywnych, które zazwyczaj kosztują około 100 złotych wzwyż. Jeśli chcemy kupić ptaszka w ramce bądź w klatce, oczywiście zapłacimy więcej.

Zabawka w swojej podstawowej formie znajduje się w plastikowo-tekturowym, łukowato wygiętym opakowaniu niewielkich rozmiarów. Ponieważ swojego ptaszka kupiłam przez internet, trafiłam na opakowanie w języku angielskim, ale w sklepach natkniemy się również na takie z polskimi napisami.

Na froncie widnieje informacja, że ptaszek śpiewa solo oraz w chórze, zna 55 odgłosów i piosenek, i że jest gotowy do zabawy, ponieważ dołączono do niego baterie. Co istotne, zabawki nie można przetestować przed wyjęciem jej z opakowania. Dzięki temu mamy pewność, że nikt jej przed nami nie dotykał i że będzie ona sprawna, a nie rozładowana.

Z tyłu zostały zasadniczo powtórzone frontowe informacje. Mamy też oznaczenie CE, które powiadamia nas, iż zabawka spełnia normy Unii Europejskiej w zakresie bezpieczeństwa i ochrony zdrowia.

U spodu trafiła się notka od dystrybutora, ale podejrzewam, że z tym jest akurat różnie. Wyjęcie ptaszka z opakowania to kwestia kilku chwil. Oprócz niego w zestawie znajduje się również specjalny podstawko-pierścionko-gwizdek, o którym za chwilę.

Ptaszki Digibirds mają 3 serie (w tym kilka dodatkowych, limitowanych ptaszków), a wszystkich zabawek jest obecnie 56. Nie różnią się między sobą niczym prócz wyglądu. I o tym wyglądzie słów kilka. Każdy ptaszek posiada swoje imię oraz wyróżniający go wzór i kolorystykę. Co godne uwagi ptaszki nie są pokryte losowymi figurami geometrycznymi czy rysunkami tak, by jakoś tam wyglądały. Nie, nie. Wygląd każdego z nich został zaprojektowany w oparciu o konkretny motyw. Mój ptaszek ma na imię Chief, czyli Wódz i widać na nim wyraźne północnoindiańskie motywy. Istnieje ptaszek imieniem Snowflake, czyli Płatek Śniegu i jest to ptaszek biało-błękitny z płatkami śniegu na skrzydłach, a ptaszek Polek jest oczywiście biało-czerwony.

Przejrzałam wszystkie 56 ptaszków i muszę przyznać, że każdy z nich został zaprojektowany w bardzo przemyślany sposób. Choć baza pozostaje ta sama (tylko wybrane ptaszki posiadają czubki takie jak Chief), twórcy zabawki w wyjątkowo umiejętny sposób posłużyli się kolorami i motywami, żeby w efekcie powstały ptaszki o tak różnorodnym charakterze. Znajdziemy wśród nich urokliwą Love, całą różową i w serduszka, jak również czarną, niepokojącą Edge, której skrzydła pokrywa pajęczyna.

Ptaszki wyglądają ładnie na grafikach i w reklamach. Na żywo prezentują się równie dobrze i to z każdej strony, także od spodu. Producent od początku nie próbował zrobić z Digibirdsów prawdziwych zwierzątek i otwarcie wykorzystał fakt, że są to jedynie plastikowi imitatorzy. Chief został zrobiony z dwóch rodzajów tworzywa. Pierwsze jest gładkie i połyskliwe, została z niego wykonana głowa, ciało oraz dzióbek. Drugie jest miękkie z delikatną fakturą i został z niego wykonany czubek oraz łapki ptaszka. Dzięki temu zabawka jest bezpieczna (ostre wizualnie krawędzie są w rzeczywistości elastyczne) i praktyczna (łapki łatwo zaczepić na dołączonym gwizdku).

Na grzbiecie ptaszka znajdują się otwory głośnika, na piersi zaś mikrofon i włącznik wyposażony w tryb solo oraz tryb chóru. Zabawka chodzi na baterie, wymienimy je odkręcając pokrywkę na podbrzuszu.

Aby rozpocząć zabawę, musimy wybrać jeden z trybów. O ile nie posiadamy minimum dwóch ptaszków, nie skorzystamy z trybu chóru. Po jego włączeniu rozlega się seria dźwięków, która ma pomóc zsynchronizować się zabawkom, jednak jeśli ptaszek nie wykryje kompana, nie wyda z siebie żadnego odgłosu. Przestawiając włącznik na solo sprawimy, że ptaszek zacznie przez chwilę poruszać dzióbkiem, kręcić główką i ćwierkać. Potem musimy podjąć decyzję o tym, jak będziemy się z nim bawić.

Sposoby na zabawę są cztery (pięć, jeśli posiadamy pewną szczególną zdolność). Po pierwsze możemy podmuchać przez minimum 3 sekundy na umieszczony na piersi ptaszka mikrofon, w efekcie czego ptaszek będzie ćwierkać. Po drugie możemy z bliskiej odległości zagwizdać, na co również rozlegnie się ćwierkanie. Po trzecie możemy zadąć w gwizdek z zestawu, a ptaszek zacznie wówczas śpiewać losową melodię (między innymi Odę do Radości, Marsz Weselny i Happy Birthday), która trwa około 10-15 sekund. Ostatni sposób to pozostawienie ptaszka samemu sobie. Będzie on wówczas ćwierkał przez jakiś czas, aż przejdzie w tryb oszczędzana baterii (w tym trybie nie zareaguje już na nasze dmuchanie czy gwizdanie i należy go ponownie uruchomić, jeśli chcemy się bawić dalej).

Jeśli chodzi o skuteczność gwizdka, to wynosi ona 100%. Ptaszek bardzo dobrze „słyszy” gwizdek i każdorazowo odpowiada na niego melodyjką. Jakość wydawanych przez niego odgłosów jest w porządku. Każdy ma swoją wrażliwość, mnie te dźwięki nie irytują ani nie męczą. Są one jednak dość głośne i dlatego powinno się Digibirdsy trzymać z dala od malutkich dzieci (producent stawia jako granicę 3 rok życia), ponieważ mogą one spowodować u maluchów uszkodzenie słuchu. Starszym dzieciom grozić nie powinny.

Chief! Ćwierka i odpowiada na wezwanie gwizdka.

Jeśli mamy dobry słuch muzyczny i umiemy odtworzyć samodzielnie dźwięk gwizdka, będziemy w stanie przekonać ptaszka, żeby uraczył nas melodyjką bez konieczności posługiwania się gwizdkiem. Jest to całkiem proste i stanowi fajne wyzwanie dla dzieci i dorosłych.

Ponieważ Digibirds chodzą na baterie, naturalną koleją rzeczy pewnego dnia się one rozładują. Producent poradził sobie sprytnie i z tą niedogodnością. Abyśmy nie obudzili się któregoś ranka, by ze zgrozą stwierdzić, że zabawka nie działa, otrzymujemy od niej specjalny sygnał alarmowy, kiedy bateria jest już na niskim poziomie. W takim przypadku ptaszek zastyga w bezruchu z rozwartym dramatycznie dzióbkiem i wydaje z siebie serię smętnych, niskich pojękiwań.

Gwizdek, prócz swego wokalnego zastosowania, służy jako podstawka na ptaszka oraz coś w rodzaju pierścionka na dwa palce. Możemy dzięki niemu przenosić wygodnie naszą zabawkę z miejsca na miejsce, czując się trochę tak, jakbyśmy mieli na palcach prawdziwego kanarka, zeberkę czy ryżowca. Gwizdek pasuje zarówno na dziecięcą jak i dorosłą dłoń.

Ćwierkanie i śpiewanie ptaszka jest bardzo realistyczne w tym sensie, że ruchy jego głowy i dzióbka są zawsze doskonale skoordynowane z wydawanymi przez niego odgłosami. Dzióbek nie otwiera się i nie zamyka byle jak, tylko w określony sposób, uwarunkowany tym, jakie aktualnie ptaszek dobywa z siebie dźwięki.

Chociaż Digibirds należą do ogólnie nielubianych przeze mnie zabawek interaktywnych, spodobały się mi i całej mojej rodzinie, wywołując uśmiech nawet na poważnych zazwyczaj twarzach. Nie posiadają one zbyt wielu funkcji, a jeśli mamy jednego to nie zaśpiewa nam w chórze. Niemniej są wykonane z dobrej jakości materiału, charakteryzują się dużą estetyką i świetnie radzą sobie z powierzonym im przez producenta zadaniem. Ze względu na duży wybór wzorów, możemy je podarować praktycznie każdemu, od lekarza do zakochanej w kolorze niebieskim pięciolatki, od pani ze sklepu spożywczego do nieco zbuntowanego dziesięciolatka interesującego się przestrzenią kosmiczną. Bardzo sympatyczna sprawa.

Nazwa: Digibirds Seria 3 Chief
Producent: Silverlit
Wiek: 3+
Cena: 30-35zł
Opakowanie: Pudełko
Dominujący materiał: Plastik
Baterie: Tak
Efekty dźwiękowe: Tak
Efekty świetlne: Nie

Zalety:
+ wysoka jakość wykonania
+ bardzo dobra koordynacja pomiędzy dźwiękiem a ruchami
+ stuprocentowa responsywność na gwizdek
+ atrakcyjna jak na zabawkę interaktywną cena
+ duża ilość modeli do wyboru
+ wzornictwo
+ automatyczny tryb oszczędzania baterii
+ alarm informujący o rozładowującej się baterii
+ 55 dźwięków i melodyjek

Wady:
– mała ilość trybów zabawy

Ocena końcowa: 8/10

Czy recenzja była Twoim zdaniem przydatna i pomogła Ci w wyborze odpowiedniej zabawki? Jeśli tak, zostaw komentarz. Będzie mi niezmiernie milutko, jeśli to zrobisz.

Facebook Comments
Opublikowano Figurki, Interaktywne, Recenzje | Otagowano , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , | 4 komentarze